5 gadżetów, które zabraliśmy w Beskid Niski - mini recenzja produktów Highlander

Gadżety campingowe lub survivalowe są niezbędnym elementem każdej wyprawy czy wędrówki. Jednak czy produkty, które wybierasz, faktycznie sprawdzą się w terenie, czy może okaże się, że w praktyce mają niewielkie zastosowanie? Aby uniknąć rozczarowania i zabrania ze sobą zbędnego bagażu, grupa Adventure CREX przygotowała mini recenzję gadżetów na wyjazd.
Niedawno opisywaliśmy dla Was namiot survivalowy, który dostaliśmy do przetestowania od Milworld.pl. Jednak nie powiedzieliśmy Wam wszystkiego – na wyjazd w Beskid Niski otrzymaliśmy również kilka elementów wyposażenia wypadowego. Od naszego powrotu minęło już kilka dni, dlatego czas napisać parę słów o tych gadżetach z punktu użytkownika w terenie. Pewnie jesteście ciekawi o jakim sprzęcie mowa, już piszemy.
Pierwsze poszły w ruch naczynia i kuchenka…
Po przyjeździe od razu wstawiliśmy wodę w czajniczku, żeby rozgrzać nasze organizmy. Jako że otrzymaliśmy kuchenkę turystyczną na paliwo stałe postanowiliśmy sprawdzić jej wydajność. Wodę w czajniczku (pojemność ok. 1l) udało się zagotować tylko na 2 kostkach paliwa. Kuchenkę ustawiliśmy w miejscu całkowicie bezwietrznym, co na pewno skróciło czas gotowania. Niestety nie zmierzyliśmy dokładnego czasu zagotowania 1l wody, jednak możemy w przybliżeniu podać, że było to około 10 minut. Gdybyśmy użyli mniejszego naczynia to spokojnie można przyjąć, że na jednej kostce paliwa możemy zagotować 0,5l wody w ciągu 5 minut. Jest to wynik całkiem niezły.
Podsumowując: komplet kuchenka + 4 kostki paliwa to zestaw idealny na zagotowanie 2l wody. Rozmiary i waga niewielkie, więc spokojnie można zabierać na krótkie wyprawy w teren. Jeśli skończy się Wam paliwo, nie panikujcie, w kuchence można palić np. szyszkami i małymi gałązkami, a to jest z pewnością niezbędna zaleta podczas wędrówki w terenie.
Człowiek głodny to człowiek zły…
Gdy woda się gotowała, my zajęliśmy się przygotowaniem czegoś do jedzenia. Zabraliśmy się, jak przystało na śniadanie, za jajecznicę. Naszym kompletem naczyń turystycznych był zestaw dla dwóch osób – 2 kubki z tworzywa, 2 talerzyki, patelnio-garnek, garnek o niskim profilu i uchwyt do gorących naczyń. Garnek posłużył nam do wbicia i rozmieszania jajek, natomiast patelnia wiadomo, do smażenia. Kuchenka Highlandera na paliwo stałe była zajęta, więc użyliśmy naszej drugiej kuchenki, czyli kuchenki gazowej. Jajecznica wyszła idealna, a do spożycia użyliśmy talerzy z kompletu. Mycie naczyń, a szczególnie patelnia po smażeniu, nie było kłopotliwe i dało się to spokojnie zrobić w zimnej wodzie strumienia.
Najedzeni i szczęśliwi oceniamy: Zestaw naczyń jest wykonany z aluminium, i to nie anodyzowanego, więc na pewno wiele osób podniesie larum, że jest to bardzo szkodliwe dla zdrowia. Fakty jednak są takie, że jeżeli przestrzegamy kilku zasad, to raczej szkodliwość jest znikoma. Na pewno nie dużo większa, niż picie piwa i innych napojów z aluminiowych puszek, co niektórzy czynią codziennie. Dzięki temu, że użyto aluminium do produkcji i to dosyć cienkiego, zestaw jest niezwykle lekki; nie obawiajcie się, aluminium się nie odkształca. Jak pakujemy całość? Wkładamy kubki, talerze i uchwyt do garnka i przykrywamy patelnią. Zestaw spinamy paskiem na sprzączkę i gotowe do drogi.
Z materiałów dodatkowych: Naczynia przypadły również do gustu Maszy :) Jednak po udziale w ostatnim filmie Masza postanowiła trochę odpocząć od błysku fleszy i świateł jupiterów. Jednak wróci do Was niedługo!
Dwie pieczenie na jednym ogniu…
Kolej na kilka słów o zapalniczce. Przed wyjazdem pamiętaliśmy, że trzeba ją napełnić gazem i odkręcić zaworek znajdujący się u dołu. Pierwsze odpalenie i nie wiadomo skąd uśmiech na twarzy – to jest praktycznie mini palnik. Dwie dysze wyglądające jak silniki odrzutowe, a z nich bucha niebieski płomień z cichym sykiem. Zapalniczki żarowej używaliśmy do rozpalania ognisk, przypalania linek, odpalania kuchenek. Wytworzona temperatura jest bardzo wysoka i rozpalanie nią czegokolwiek przypomina operowanie palnikiem. Zapalniczka ma dość futurystyczny kształt – otwierany kapturek zabezpieczający dysze oraz uszko umożliwiające przytroczenie smyczy lub dopięcie do innego przedmiotu, aby uniknąć zgubienia; dodatkowo z zewnątrz zapalniczka pokryta jest czymś w rodzaju gumy, co powoduje, że trzyma się ją pewnie w dłoni.
Nasze wnioski: Turboflame to zapalniczka do zadań specjalnych. Odpalisz nią kuchenkę, przypalisz linkę, rozpalisz ognisko, chociaż w tym ostatnim przypadku siła ognia jest wręcz za duża, to nie znaczy, że nie można jej do tego używać. Odpalenie zawsze powoduje lekki uśmiech i zadowolenie. Nawet po wrzuceniu do wody z zapalniczką nie dzieje się nic złego – wyjmujemy i odpalamy jakby nigdy nic. Jedynym minusem, o ile można to tak nazwać, jest zużycie gazu. Poziom gazu kontrolujemy w przezroczystej szczelince na uchwycie. Po 4 dniach używania zniknęła połowa gazu. Przy takiej sile płomienia, to chyba mimo wszystko, dobry wynik. Na standardowy wypad (do tygodnia w terenie) na pewno gazu wystarczy. Na dłuższe wypady proponujemy zabrać gaz na doładowanie albo zwykłą zapalniczkę i do prostych rozpaleń używać standardowego modelu. Zapalniczka Turboflame na pewno nie zawiedzie nas, czy to w przypadku wiatru, a nawet wichury, deszczu lub mokrego materiału do podpalenia. Do tego pokusą jest odpalanie jej dla samej frajdy :)
A kto z nami nie wypije…
Czas poznać naczynie odpowiednie na wyprawę. Na pierwszy rzut oka kubek termiczny Highlander wygląda tak samo jak model Lifeventure. Budowa jest dosyć prosta. Odkręcamy pokrywkę i pijemy. W Lifeventure pod pokrywką znajduje się dodatkowo zaworek do wyrównywania ciśnienia; co prawda w kubku Highlander takiej opcji nie ma, jednak jest schowek, w którym można zmieścić 1-2 torebki herbaty lub coś innego małych rozmiarów. My z niego nie skorzystaliśmy. Jednak to nie dodatkowe funkcje są ważne w kubkach termicznych, tylko to, żeby trzymały ciepło napoju jak najdłużej. Po napełnieniu kubka, na ciepły napój możemy liczyć przez około 2 godziny, później zawartość staje się letnia. Biorąc pod uwagę pojemność 330ml to i tak po 2 godzinach zawartość się kończyła. Także kubek termiczny nie jest sprzętem do transportowania gorącej herbaty/kawy przez cały dzień. Do takich zadań lepiej sprawdzą się standardowe duże termosy.
Nasz punkt widzenia: Kubek świetnie poradzi sobie do zabrania ciepłego napoju w drogę po śniadaniu, czy używania w obozie, aby uniknąć szybkiego wystygnięcia w standardowym kubku.
Ogrzej, ogrzej mnie!
Naszą przygodę z gadżetami wyjazdowymi kończymy ciepło, bo z ogrzewaczami chemicznymi. Mała, lekka foliowa saszetka, a w niej 2 woreczki, którymi potrząsamy po wyjęciu. Po kilku minutach czujemy bijące od nich spore ciepło. Na użycie ich przyszła kolej w dosyć zimną noc – Ola miała problem z rozgrzaniem stóp, więc użyła ogrzewaczy, wkładając je w skarpetki pod palce. Okazało się, że świetnie grzały ją przez całą noc. Jeden z podgrzewaczy działał 8 godzin, drugi wytracił ciepło po około 6 godzinach. Ogrzewacze były miłym zaskoczeniem. Do tej pory mieliśmy doświadczenia z ogrzewaczami żelowymi, które nie specjalnie się spisują. Natomiast te chemiczne chyba wejdą na stan naszego ekwipunku na stałe. Gratisowe ciepło przez minimum 6 godzin, przy tak małej wadze może się przydać nawet i w letnie noce. Trzeba dodać, że jest to ogrzewacz jednorazowy. Nie ma opcji jak w przypadku żelowego gotowania i ponownego użycia. Jednak samo działanie nijak nie da się porównać do żelowego, który trzyma ciepło nie więcej niż godzinę.
To już wszystko, co chcieliśmy Wam przekazać o tych kilku elementach wyposażenia. Nie jest to typowa recenzja, a opis wrażeń z użytkowania. Nie mierzyliśmy dokładnych czasów, nie dokonywaliśmy pomiarów, tylko używaliśmy tego w terenie. Brudne i zniszczone ręce na zdjęciach to oznaka, że tak się niekiedy wygląda po 3 dniach w terenie; w końcu zawsze jest sporo ważniejszych spraw do zrobienia, niż dbanie o czystość rąk ;)
Zdjęcia, test i recenzja: Adventure Group CREX
Adventure Group CREX na Facebooku
Instagram: Adventure Group CREX